Strajk i pacyfikacja kopalni „Wujek”

12/13 grudnia 1981 r. – niedziela

W nocy z 12 na 13 grudnia do drzwi mieszkania Jana Ludwiczaka, przewodniczącego Komisji Zakładowej „Solidarności” w kopalni „Wujek”, zapukali funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej. Jan Ludwiczak nie otworzył im drzwi i od razu zadzwonił do kolegów z kopalni, informując ich, że dzieje się coś dziwnego. Wkrótce po tym, jak koledzy przyszli z kopalni, na klatkę schodową wieżowca przy ul. Wincentego Pola wpadli zomowcy, którzy pobili górników, a drzwi do mieszkania Ludwiczaków wyważyli. Jan Ludwiczak został zatrzymany.

Stanisław Siorek: Przed drzwiami do mieszkania Ludwiczaka, na korytarzu i na schodach na obydwóch piętrach stała duża grupa funkcjonariuszy MO. (…) W pewnym momencie ktoś krzyknął – Pod mur! I wtedy otrzymałem uderzenie w tył głowy, upadłem (…). Musiałem stracić przytomność gdyż nie pamiętam, co się działo potem.

Adam Skwira: Żona obudziła mnie o godzinie pierwszej po północy. Właściwie całe osiedle, w widłach ulic Mikołowskiej i Pola, zbudzone zostało nagle silnymi hałasami wokół budynku, w którym zamieszkuje przewodniczący Ludwiczak. Było kilka milicyjnych nysek i łazików, a dom był obstawiony milicją w mundurach polowych (…). Po krótkim czasie widzę, że z wielkim hałasem wyciągają przewodniczącego z domu, wciskają go do wozu. (…) Po chwili odwiedziłem mieszkanie Ludwiczaka (…). Zastałem tam drzwi wyłamane przy pomocy toporów (…). Obok drzwi widniały strugi krwi.

Górnicy, którzy wyjechali na powierzchnię, na wieść o zatrzymaniu przewodniczącego „Solidarności” postanowili, że strajkują w obronie Jana Ludwiczaka. Żeby uspokoić nerwowe nastroje wśród załogi, górnicy poprosili ks. Henryka Bolczyka, swego kapelana o to, by przyszedł do kopalni i odprawił dla nich Mszę św. Tak się stało, w łaźni łańcuszkowej ksiądz Bolczyk odprawił Mszę św. Mottem wygłoszonego kazania były tablice informacyjne wiszące na ścianach „Zachowaj czystość” i „Palenie wzbronione”. Dalsza część niedzieli minęła spokojnie na kopalni. Nastroje się uspokoiły, a ostateczna decyzja o podjęciu strajku została przełożona na dzień następny.

Ks. Henryk Bolczyk: Trzynastego grudnia (…) trzech górników przyszło z bardzo prosto sformułowaną prośbą: Niech ksiądz przyjdzie do nas tak, jak przychodził w poprzednich tygodniach. Jesteśmy wzburzeni tym, co się stało w nocy. (…) Powiedziałem, że do tej pory przychodziłem, to i dziś przyjdę. (…) Zauważyłem po wejściu do łaźni łańcuszkowej na skroni jednego z ludzi poranione, zakrwawione czoło. Dowiedziałem się, że był w tej grupie górników, która chciała iść z odsieczą panu Ludwiczakowi (…).

14-15 grudnia 1981 r. (poniedziałek-wtorek)

Po niedzielnym wyczekiwaniu, następnego dnia poranna zmiana postanowiła przystąpić do strajku. Kolejne zmiany również potwierdziły gotowość podjęcia akcji protestacyjnej.

Stanisław Płatek: W poniedziałek, kiedy przekroczyłem bramę kopalni poinformowano mnie, że cała załoga zbiera się w łaźni łańcuszkowej. Przebrałem się, pobrałem sprzęt potrzebny przy zjeździe na dół, maskę i lampę. Poszedłem z tym do łaźni dowiedzieć się, o co właściwie chodzi. Wśród innych dostrzegłem też naszych z Komisji Zakładowej „Solidarności”, ale wyraźnie nie wiedzieli, co robić. Trochę mnie to zdenerwowało, że właśnie ci ludzi, którym został powierzony mandat zaufania przez załogę, w momencie sprawdzenia się, odsunęli się na bok. Wobec tego zabrałem głos przedstawiając, jak sprawa się ma i skoro koledzy z zarządu nie potrafią w tym ważnym momencie przemówić i podjąć decyzji, niech decyduje załoga. Wtedy załoga zdecydowała – trzeba iść do dyrektora i powiedzieć, że nie podejmiemy pracy do momentu, kiedy na teren kopalni nie przyjdzie Jan Ludwiczak (…).

Maciej Zaremba, dyrektor kopalni „Wujek” przyszedł do górników zgromadzonych w łaźni łańcuszkowej.

Maciej Zaremba: Udałem się rano na teren łaźni łańcuszkowej, aby przemówić do załogi, w celu rozejścia się i podjęcia pracy przez górników. Wtedy przemawiali do ludzi Skwira, Płatek, którzy zażądali przybycia do kopalni komisarza, aby mu przedstawić postulat załogi. Około godziny dziewiątej do załogi wysłałem głównego inżyniera górniczego Kiedrowskiego, aby sprowadził przywódców, którzy kierowali akcją protestacyjną wśród załogi. Do gabinetu przyszedł Skwira, Płatek i Wartak.

Adam Skwira: Komisarz w stopniu pułkownika przekonywał nas, że powinniśmy iść do pracy. (…) A drugi oficer w randze majora zaczął grozić, że w razie czego, użyją broni. Rozeszliśmy się bez pożegnania.

Delegaci wrócili do załogi i poinformowali górników o rozmowie z dyrektorem oraz wojskowymi.

Stanisław Płatek: Reakcja tłumu była dla mnie zaskakująca. W pierwszej chwili okrzyknięto nas zdrajcami. Zdradziliśmy ich, bo chcemy namawiać ludzi do tego, żeby wracali do pracy. Trzeba było ludziom wyjaśniać, że to jest życzenie komisarza wojskowego, a decyzja należy do nich.

Decyzja zapadła demokratycznie, zdecydowana większość górników była za strajkiem. Dyrekcji kopalni oraz przedstawicielom wojska przedstawiono postulaty strajkującej załogi „Wujka”. Władza miała: uwolnić Jana Ludwiczaka oraz innych internowanych, odwołać stan wojenny i przestrzegać porozumień zawartych przez stronę rządową w sierpniu i wrześniu 1980 r.
Gdy rozniosły się wieści o tym, że załoga „Wujka” strajkuje – już od poniedziałkowego popołudnia pod kopalnią zaczęli gromadzić się ludzie, rodziny, krewni, znajomi, którzy wspierali górników np. przynosząc im pieczywo, wędliny, papierosy, herbatę.
Tego dnia ks. Henryk Bolczyk ponownie odprawił dla górników Mszę św. w łaźni łańcuszkowej.
Na wieść o pierwszych pacyfikacjach zakładów pracy, górnicy postanowili zabezpieczyć kopalnię m.in. po jej terenie chodziły górnicze patrole, a w kilku miejscach postawiono barykady, by w ten sposób utrudnić zomowcom zajęcie „Wujka”.
We wtorek ks. Bolczyk ponownie był w kopalni. Jednak Msza święta nie została odprawiona. Obawiano się, że może ją zakłócić akcja pacyfikacyjna. Górnicy zaczęli za to odmawiać Różaniec, który i tak został przerwany fałszywym alarmem.

Ks. Henryk Bolczyk: Wszyscy zmierzali w kierunku wyjścia (…). Stałem intensywnie myśląc, co się może stać. (…) Jednego z młodzieńców pamiętam z drżącą ręką, z obrazkiem świętym na tej dłoni patrzy mi w oczy (… ) i prosi: Niech ksiądz mnie pobłogosławi. Pobłogosławiłem go (…).
Pobłogosławieni zostali również inni górnicy. Ponadto ksiądz udzielił im absolucji generalnej.

W nocy zapadła decyzja o odblokowaniu kopalni.

16 grudnia 1981 r. (środa)

Było około godz. 9 gdy do górników przyszli przedstawiciela wojska i dyrekcji.

Stanisław Płatek: Przedstawił się tylko podpułkownik Gębka. Był również pułkownik w galowym mundurze lotniczym (…), trzeci chyba pułkownik. Był z nimi dyrektor Zaremba.

Marian Szmer: Było powiedziane, że jeżeli wojsko wejdzie, to automatycznie opuszczamy zakład pracy. A jeżeli milicja… Milicja nie ma [tu] nic do szukania.

Strajkujący usłyszeli, że są ostatnim zakładem, którego załoga protestuje. Górnicy odpowiedzieli na to kłamstwo gwizdaniem i odśpiewaniem hymnu państwowego. Wtedy dowiedzieli się, że jeśli do godz. 11 nie opuszczą kopalni, zakład zostanie „odblokowany”.
Zanim przystąpiono do „odblokowania” od kopalni brutalnie odepchnięto zgromadzonych ludzi. Na ludzi spadły granaty gazowe, ZOMO zaatakowało ich pałkami, do akcji wkroczyły również armatki wodne.

Ewa Widuch: Gnani wodą (…) ludzie uciekali w stroną dyrekcji i połączyli się z tamtejszym tłumem. Ludzie uciekali do budynku dyrekcji, inni w stronę pobliskiego parkingu, a jeszcze inni w kierunku małego parku. Ja najpierw wbiegłam do budynku dyrekcji. Zapamiętałam dwie, może szesnastoletnie, dziewczyny, które płakały i wołały: Tam jest nasz tatuś!. Z dyrekcji wybiegłam i schowałam się pomiędzy dwoma czołgami. Stały mniej więcej tyłem do parku i dyrekcji, a lufy miały skierowane w stronę kopalni.

Milicja i ZOMO po rozpędzeniu tłumu przystąpiły do pacyfikacji kopalni. W kierunku „Wujka” wystrzeliwano gazy łzawiące i świece dymne, a strajkujących polewano wodą z armatek. Akcja pacyfikacyjna przebiegała na kilku kierunkach (od strony bramy kolejowej, od strony ul. Pola czołg staranował magazyn farb i lakierów), ale główne siły uderzyły na plac pomiędzy kotłownią, a magazynem odzieżowym. Funkcjonariusze weszli na teren kopalni przez wyłom w ogrodzeniu, które staranował czołg.

Mieczysław Pieronkiewicz: Pierwszy wszedł czołg (…) i przejechał bez przerwy strzelając ślepakami. (…) Wtedy wchodziły siły porządkowe, no i szły za tym czołgiem, ale strajkujący odsunęli się na bok, pod stronę wagi za kotłownię i obiegli ten czołg (…).

Piotr Babrakowski: Każdy miał śruby, szlauchy, style i po prostu, jeśli oni zaczęli się zbliżać, bliżej nas, to myśmy zaczęli rzucać. Praktycznie kto, co miał, to gazami… to z powrotem gazy, kamienie, cegły, śruby.

W momencie, kiedy siły pacyfikacyjne nie mogły wedrzeć się w głąb kopalni, na teren „Wujka” weszli funkcjonariusze plutonu specjalnego ZOMO, uzbrojeni w pistolety maszynowe. W stronę strajkujących górników padły strzały.

Jan Futyma: Dobiegłem do miejsca gdzie była waga. Zobaczyłem, że koło schodów, to znaczy koło kotłowni leży człowiek. Chciałem tam podbiec i go trochę podciągnąć, i wtedy poczułem ból.

Jednym z postrzelonych górników był Stanisław Płatek.

Adam Skwira: Trwała kanonada i strzelanina. Widzę z odległości 25-30 metrów [jak] kolegów znoszą z pola ostrzału do izby sanitarnej. W międzyczasie również zauważyłem, że mój kolega Płatek też słania się na nogach. Podbiegłem do niego (…). Widzę, że jest postrzelony. Wtedy zorientowałem się, że została użyta broń.

Stanisław Płatek: Kiedy chmura gazu opadła zauważyłem leżącego człowieka. Wyskoczyłem zza winkla do niego, nawet nie wiem, kto to był. Najpierw dostałem petardą, a pochylając się nad nim poczułem tylko lekkie szarpnięcie. Momentalnie odskoczyłem za róg, zza którego wyszedłem. Stanąłem za murem i zobaczyłem ściekająca mi z rękawa krew.

Rannych, górnicy przenosili do przyszybowego punktu opatrunkowego, do którego dotarli już lekarze z pobliskich ośrodków zdrowia. Ciała zabitych górników zostały przeniesione do mieszczącej się w tym samym budynku Stacji Ratownictwa Górniczego.
Strajk został zakończony. Na miejscu zostało zastrzelonych 6 górników, 3 kolejnych zmarło w szpitalach, a 23 zostało postrzelonych. Załogi karetek pogotowia, które ewakuowany rannych i zagazowanych górników były narażone na zatrzymanie i bicie przez zomowców.

Procesy

23 grudnia 1981 r . Wojskowa Prokuratura Garnizonowa w Gliwicach postanowiła w trybie doraźnym: wszcząć śledztwo w sprawie organizowania i kierowania strajkiem w dniach 13-16 grudnia 1981 w KWK „Wujek” .
Aktem oskarżenia z 13 stycznia 1982 r . objętych zostało 9 osób, wobec których, w dniu przedstawienia zarzutu, zastosowano areszt (jednocześnie wszczęte śledztwo wobec członków plutonu specjalnego ZOMO w kwestii użycia broni palnej – zostało umorzone 20 stycznia 1982 r.).

Proces dziewiątki z „Wujka” rozpoczął się 3 lutego i zakończył się wyrokiem ogłoszonym 9 lutego 1982 roku. Sąd Śląskiego Okręgu Wojskowego we Wrocławiu na sesji wyjazdowej w Katowicach skazał czterech przywódców strajku w kopalni „Wujek” na kary od 3 do 4 lat więzienia, cztery osoby uniewinniono, a postępowanie wobec jednego górnika zostało umorzone. Najwyższy wyrok usłyszał Stanisław Płatek: 4 lata pozbawienia wolności i trzyletni okres pozbawienia praw publicznych. Jerzy Wartak został skazany na 3 lata i pół roku pozbawienia wolności oraz pozbawienie praw publicznych na 3 lata. Adama Skwirę i Mariana Głucha sąd skazał na 3 lata więzienia i pozbawienie praw publicznych na 2 lata. Kary jednak były niewielkie w porównaniu z tymi, których żądała dla oskarżonych prokuratura wojskowa: od 7 do 15 lat więzienia, odebranie praw publicznych na okres od 4 do 10 lat i grzywny od 10 do 40 tysięcy złotych. Najwyższe kary miał według prokuratury usłyszeć Stanisław Płatek, wtedy trzydziestojednoletni górnik, który na „Wujku” pracował od 1973 roku.

Na wniosek Nadzwyczajnej Komisji Sejmowej ds. Badań Działalności MSW, 8 października 1991 roku, Prokuratura Wojewódzka w Katowicach wszczęła postępowanie w sprawie pacyfikacji śląskich kopalń: „Manifest Lipcowy” i „Wujek”. Rok później, w grudniu 1992 roku do Sądu Wojewódzkiego wpłynął akt oskarżenia, którym objęto 23 osoby z MSW, MO i ZOMO.
Proces trwał ponad 4 lata, od 10 marca 1993 r. do 21 listopada 1997 r ., kiedy to ogłoszony został wyrok (odbyło się 150 rozpraw z udziałem 280 świadków, których zeznania zawarte są w 37 tomach akt). W stosunku do wszystkich oskarżonych sąd umorzył postępowanie, bądź uniewinnił ich od zarzucanych im czynów.
Pierwsza rozprawa wznowionego drugiego procesu rozpoczęła się 20 października 1999 r., a wyrok zapadł po dwóch latach – 30 października 2001 r. Ponownie nie zapadł wówczas wyrok skazujący któregokolwiek funkcjonariusza plutonu specjalnego ZOMO (10 osób uniewinniono, 5 osobom umorzono postępowanie z powodu przedawnienia, a w pozostałych przypadkach zapadły wyroki jednocześnie uniewinniające jak i umarzające postępowanie).
11 marca 2002 r. miała miejsce rozprawa apelacyjna, która zakończyła się wyrokiem – 28 lutego 2003 r. i w ten sposób już po raz trzeci został rozpoczęty proces rozprawą 11 maja 2004 roku.
Po blisko 3 latach (31 maja 2007 r.) Sąd Okręgowy w Katowicach skazał dowódcę plutonu specjalnego Romualda Cieślaka na 11 lat więzienia, a czternastu podległych mu członków plutonu otrzymało wyroki od 2,5 do 3 lat więzienia.
Kolejna apelacja zakończyła wyrokiem skazującym 24 czerwiec 2008 roku: sąd zmniejszył wymiar kary Cieślakowi do lat 6; pozostałym zomowcom zwiększył wyroki do 4 i 3,5 roku więzienia.

Krzyż – Pomnik Górników KWK „Wujek”

Historia ponad trzydziestometrowego Krzyża – Pomnika przy kopalni „Wujek” w Katowicach, nie rozpoczęła się 15 listopada 1990 r., kiedy to oficjalnie ogłoszono konkurs na projekt pomnika, ani też 16 grudnia 1981 r., kiedy to podczas pacyfikacji kopalni polegli strajkujący górnicy. Jej początek sięga 2 listopada 1980 r., kiedy to biskup pomocniczy Czesław Domin odprawił Mszę świętą na stopniach Zakładowego Domu Kultury. W liturgii tej splotły się dwie intencje: za wszystkich zmarłych górników, oraz za nowy niezależny związek zawodowy „Solidarność”. Podczas uroczystości poświęcony został dębowy krzyż. Blisko rok później – 27 września 1981 r. biskup Herbert Bednorz poświęcił sztandar „Solidarności” KWK „Wujek”.
16 grudnia 1981 r., w dniu pacyfikacji kopalni, do Stacji Ratownictwa Górniczego, w której znajdowały się ciała zastrzelonych górników, strajkujący przynieśli swój misyjny krzyż. Jeszcze tego samego dnia w godzinach popołudniowych górnicy ustawili go w wyłomie ogrodzenia dokonanym przez czołg. To właśnie przez ten wyłom na teren kopalni weszli zomowcy.
27 stycznia 1982 nocą „nieznani sprawcy” skradli krzyż spod kopalni. Wrócił on na swoje miejsce, choć nie ten sam. O tym, że ktoś sprofanował i skradł krzyż pierwsi dowiedzieli się ci, którzy skończyli nocną szychtę. Na rannej zmianie podjęto decyzję, że jeżeli znak męki Jezusa Chrystusa nie stanie na swoim miejscu, to załoga „Wujka” zastrajkuje. Władza ugięła się i zezwoliła górnikom na wykonanie nowego krzyża. Był on solidniejszy, bo powstał z dębowych prowadnic szybowych (wzdłuż których porusza się górnicza winda czyli „szola”).
Przez całe lata 80. krzyż był miejscem pamięci. Pomimo represji, które mogły spotkać każdego, kto modlił się przy nim, kto złożył kwiaty, zapalił świeczkę.
23 czerwca 1991 r. rozpoczęto budowę pomnika; na ten czas drewniany krzyż został umieszczony w kaplicy Matki Boskiej Bolesnej przy ulicy Pięknej w Katowicach-Brynowie.
W dniu świętej Barbary odbyła się Msza św. w kościele pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego, po której procesja wiernych udała się pod kopalnię, by tam dokonać wmurowania kamienia węgielnego poświęconego przez biskupa katowickiego Damiana Zimonia.
15 grudnia 1991 r., w przeddzień 10. rocznicy pacyfikacji kopalni „Wujek”, arcybiskup Józef Kowalczyk, nuncjusz Stolicy Apostolskiej poświęcił Pomnik Poległych Górników, natomiast jego uroczystego odsłonięcia dokonał Lech Wałęsa, prezydent Rzeczypospolitej.